piątek, 29 stycznia 2016

czerwony, czapka i komin

choć dzieję dzielnie i bez wytchnienia, gdy już się na niczym innym skoncentrować  nie jestem w stanie,
to sprawa dokumentowania gotowych prac - kuleje. Koniec semestru, kolkwia, korekty, deadlinesy, no i bale karnawałowe, strojów szycie [starsza zawsze chciała być księżniczką, a młodsza - czego właściwie można się było spodziewać - zażądała stroju wiedźmy!], katary, syropy... słowem: nie ma jak i kiedy.
Dziś przy okazji ekspresowej akcji zakupu butów dla Krzysia [który jak zwykle przed samym wyjazdem służbowym orientuje się, że potrzebuje nowych] i z uwagi na bezchmurne niebo postanowiliśmy równie ekspresowo na tle ściany domu handlowego pstryknąć parę zdjęć. Z których nic nie wyszło, słońce świeciło mi prosto w oczy, na każdym zdjęciu mam minę jakby mi kto trzymał coś wstrętnie cuchnącego pod nosem.

Wpierw jednak moje nowe kolory na wiosnę/lato 2016: ufarbowałam resztki wycofanej bawełny MUSKAT, którą bardzo lubię! więc łzę ronię...!

- jeszcze nie mam koncepcji, co z tego powstanie: 






a to prezent od moich studentów, którzy bezbłędnie mnie zdiagnozowali!... 


wreszcie udziergi: 

1. czapa powstała według koncepcji własnej z ZITRONOWEGO 100% merino Wind und Wetter, w kolorze stalowym, zamienionym przeze mnie na ten ze zdjęcia:
 czapa powstała z motka i chyba z 10 metrów z motka kolejnego,

zaś resztę motka Wind und Wetter połączyłam z [także niecałym] motkiem Form und Farbe, także merino Zitrona, by na znacznie grubszych druciorach [chyba 8.0] francuzem zwykłym w godzinę, czy dwie dorobić komin:



a teraz moje bezgłowe korpusy:


 tudzież korpusy z głowami osobliwymi, ekscentrycznymi. Ale to wynik niespodziewanego spotkania z ostrym słońcem:

 nie mniej osobliwe, jednak wpasowujące się w ogólny kontekst zachowania protagonistki:




 na zdjęciu poniżej uwiecznił się prawdziwy odcień czerwieni:












tech: wzór Joji Locatelli: Manzanilla 
na modłę Asji [z przedłużonym rękawem i wałkiem pod szyją].
z: podwójnej nitki Noble'a Holsta w kolorze Berry  
druty: KP 4,0

- polecam ze wszech miar!!!

środa, 6 stycznia 2016

blokowisko, łyżwy i WIPy



Taka oto blokowa scenka rodzajowa:
W niedzielną noc o trzeciej nad ranem budzi nas dzwonek do drzwi, intensywny, kilkakrotny. Myślę sobie, że to sąsiad z góry znów chce pożyczyć pilota do bramki parkingowej, mówię Krzyśkowi, by nie odłączał go od kluczy samochodowych, tylko dał cały pęk (regularnie łamię sobie paznokcie usiłując później wkręcić pilota na to upiorne kółko z drutu!)
Okazuje się jednak, że to straż pożarna. Pytają, czy vis a vis mieszka starsza pani (jaki ma cel to pytanie? – kontrolny?, może chcą nim nas ocucić?), podejrzewają, że zasłabła i muszą dostać się do jej mieszkania przez nasz balkon.
Na balkon ów wychodzi się z pokoju Juli. Proces twórczy w pokoju tym się rozgrywający uniemożliwia jednak przezeń przebrnięcie… Dobrze, że jest ciemno! Jula śpi niewzruszona, ja rozgarniam zalegające na podłodze warstwy wszystkiego na boki, torując strażakowi przejście na balkon.
Upewnia się, że przeskoczenie z balkonu na sąsiedni balkon jest możliwe i udaje się do auta po łom i szelki. W tym czasie sąsiadka otwiera drzwi na oścież i lamentuje, że ma pełno wody w kuchni. Ja wybiegam w samej piżamie i skarpetkach uradowana, że żyje! Obudził ją sąsiad z parteru telefonem. Pełno wody jest także w korytarzu – czuję, bo skarpetki mam zupełnie mokre. Zrzucam je zakładam crocsy i rzucam się do zwijania chodników i zbierania wody z parkietów sąsiadki ogarniętej atakiem paniki.
Wracają strażacy, starszy sąsiad z parteru nazywany pułkownikiem, jakiś nieznany mi chłopak (dziwi się, że obie tak twardo spałyśmy) i zalana sąsiadka z siódmego. Ta ostatnia strasznie krzyczy: „Pani to ma sen, pani Krysiu, przecież waliłam w sufit, tak że myślałam, że mi na głowę zleci!!! etc.” [Od razu wyjaśniam, że pani Krysia była zupełnie trzeźwa.] Przy całej histerii i awanturze pani z siódmego nie zapomina jednak tytułować starszego pana z parteru „pułkownikiem”. Ścieram parkiet i toaletę.
Oględziny instalacji hydraulicznej wykazały pęknięty wężyk doprowadzający wodę do spłuczki. W tym czasie nieznany mi chłopak – jak się okazuje Paweł z dziewiątego, to na niego pierwszego padło podejrzenie pani z siódmego – nie mogąc dodzwonić się  do naszego osiedlowego dyżurnego hydraulika wyłamał drzwi do głównego zaworu i zakręcił wodę w całej klatce. Chce też pomóc z wężykiem, wykręcić go, szuka klucza. Pułkownik jednak odsuwa go na bok i odkręca gołą ręką z komentarzem „Panie, te ręce budowały socjalizm!”  
Wyłączają prąd – okazuje się bowiem, że w kuchni są dwa centymetry wody. Kiedy po wstępnym ogarnięciu wróciłam do łóżka i nie mogłam ponownie zasnąć, pomyślałam, że można było tę wodę zgarniać szufelką! A my z Pawłem, w półśnie męczyliśmy się mopem i szmatą… Dobrą godzinę! – (Sąsiadka ma wszczepione bajpasy…)
Kiedy już kończyliśmy pojawił się Antoni, nasz dyżurny hydraulik, który lubi sobie u lokatora posiedzieć i napić się zielonej herbaty. Dużo herbaty, koniecznie zielonej – bo zdrowa – intensywnej i bardzo długo parzonej, tak gorzkiej, że słabo się robi. Zamknął wodę w mieszkaniu, coś rzekł i poszedł sobie.


Na łyżwy najlepsza pora! sadzawki parkowe zamarzły - to jednak zupełnie inna jakość niż na "spacerniaku" lodowiska miejskiego wraz z setkami współwięźniów krążących jak w kieracie! A że mróz zelżał, to i tyłek nie odpada. Jest bardzo przyjemnie. Zapraszam do nas na Krzyki do Parku Południowego! 

A teraz kolej na WIPy:
1. Nieśpiesznie, wieczorową porą, dzieje się  MANZANILLA w kolorze żurawinowym. Z Nobla z nutą kaszmiru. 

2. Okazało się że szal jest pilnie potrzebny. Męski, ale nie taki konserwatywny jak dla starca [dlatego pomysł jodełki został bezwzględnie odrzucony].
A miałam Wam ja w szafie od jakiegoś roku dwa motki miksu merino z kaszmirem [jest to niezmiernie miękka kompozycja] w koszmarnym kolorze kupowatego brąziku. Przewinęłam i wrzuciłam do gara z granatową farbką i wyszła mi piękna podwędzana śliwa!  


 A oto samego szala pierwszy koniec. Jeśli zgadujecie kto mnie zainspirował, zachowajcie dla siebie! :)




sobota, 2 stycznia 2016

na trzeszczący mróz

Od razu jak już chwycił ten mróz nabrałam ochoty do pochowania nitek, czego wyjątkowo nie znoszę. Wełna islandzka, do tego z tych grubszych, nie budziła mego entuzjazmu w ciepłe dni tej zimy. Jednak marznąć nie znoszę! i muszę przyznać, że Loopi spełnia swe funkcje [grzeje i 'masuje'] wyśmienicie i właściwie, przy tych minus dziesięciu, mogłabym się - ja zmarzluch - obyć bez dodatkowego okrycia.

Biada mi, skąd wezmę, gdy
Zapada zima, kwiatów, i skąd
Słoneczny blask
I cienie ziemi?
Mury sterczą
Bezmowne i zimne, na wietrze
Trzeszczą chorągwie.

tech:
wzór to Iðunn by Ragga Eiríksdóttir 
włóczka to Létt-loopi nabyta od Ewy w małej Islandii
0057 grey heatheri (motek) czerwień chyba 1409 (6 motków)
KP 5,0 ściągacze na 4,0
UWAGA!!! inaczej niż w Einbandzie - dzianina  NIE skręca się! co mnie bardzo radowało.

























Wybaczcie inflację tych fotek... 
Czy Michalina zgadnie z jakiego wrocławskiego zakątka pochodzą te zdjątka? [poszliśmy tam dziś z dziewuchami na sanki]
Idę gotować mamałygę!