Pewnego dnia w lutym w e-dziewiarce zauważyłam 9 motków Amande [90% bawełny 10% kaszmiru], leżących na najwyższej półce (z najtańszymi włóczkami). Amanda wstydziła się swego koloru, który faktycznie był ohydny: blady lila-róż (nr 41). Mnie też odstraszył, jednak dojechawszy do domu chwyciłam za słuchawkę prosząc nieocenioną Magdę o odłożenie Amandy dla mnie. Coś z niej planowałam, szybko jednak postanowiłam pierwszy raz w życiu podjąć próbę ufarbowania włóczki.
Czekałam na lepszą pogodę, by móc wietrzyć odór octu na zewnątrz. No i stało się:
Oczywiście mogłabym budować napięcie, ale mi się nie chce. Zabrałam się za robienie swetra "do częstego użytku". Dwa dni nabierałam 200 oczek I-cordem, X-ksy mi nie wyszły, tak jak chciałam i chyba będę pruła? Muszę zwinąć jeszcze 5 precli, a raczej dzikich kołtunów. Ktoś swoją drogą mógłby opisać na swym blogu jak najlepiej i najtrwalej powiązać precle by się nie skołtuniło, a dobrze ufarbowało.
cdn
O! Znajoma twarz:)
OdpowiedzUsuńPięknie pofarbowana włóczka. Dobrze jest umieć takie rzeczy. Brzydki kolor? Żaden problem:)
Pozdrawiam!
Aj, piękne dzięki!
OdpowiedzUsuńKiedy ja nie "umiem" Marzeno, to mój pierwszy raz... Kombinowałam i jakoś tak wyszło.
Sweter się robi. Od dołu. Już kończę drugi rękaw!