coś ma w sobie to miasto...
O moich fascynacjach Wielkopolską już nieraz wspominałam. Poznań właściwie się w nie wpisuje. Choć nie można powiedzieć, że jest uroczy (ten toporny wilhelminizm, te twierdze warowne wzniesione od podstaw i pachnące świeżą farbą) jednak z pewnością coś w sobie ma.
Naturalnie przyznać się muszę, choć się trochę tego wstydzę, ale co tam: zaliczam się do grona wiernych fanów Jeżycjady. Długoletnich, bezkrytycznych i żarłocznych. W czasie moich poprzednich - zawsze jednodniowych - wizyt w Poznaniu nigdy nie miałam czasu, by się pobłąkać po Jeżycach, a dzisiaj tak. I zachwyciły mnie, także tym, o czym w książkach nie było mowy: secesją obecną w takiej obfitości!!!
Może przypadkowe, a może wcale nie, jest też to, że tuż po przekroczeniu granicy z dolnym Śląskiem wszystkie wielkopolskie kościoły, do których chcieliśmy wejść były otwarte! W Poznaniu bezwzględnie wszystkie, w Gostyniu, na Świętej Górze, wszystkie arcyciekawe. Natomiast pod Trzebnicą w Prusicach, gdzie w kościele znajduje się jeden z najcenniejszych nagrobków w skali kraju, który po raz kolejny chcieliśmy sobie zobaczyć, kościół był zamknięty na trzy spusty, otwierany tylko na poranną mszę.
Choć nie brak także akcentów wprawiających w zdumienie: mieszkamy w hotelu, w którego łazience znajduje się młynek do fekaliów i szczegółowa informacja na jego temat na ścianie.
Poznań jako tło dla mojej [jednak mojej] nowej musztardowo-miodowej chusty z Tosha [numer jeden w mojej hierarchii włóczek]
Wzór
Kyna autorstwa Lucy Hague
Takiej chusty jeszcze nie robiłam: pomimo jej trójkątowości robiona jest od lewego cienkiego końca do prawego - w jednym kawałku [tzn. bez podnoszenia oczek.]
najważniejsza jednak jest wełna: Madelinetosh Tosh DK na KP 4.0
najważniejsza jednak jest wełna: Madelinetosh Tosh DK na KP 4.0
a tu wspomniany kontrowersyjny zabytek [warownia Przemysła] wybudowany przed trzema laty:
Poznań to moja wielka miłość!!! Studiowałam tam i pracowałam razem przez sześć lat i za każdym kolejnym pobytem ogarnia mnie wielki sentyment.
OdpowiedzUsuńNigdy z Tosha nie dziergałam. Mam nadzieję, że kiedyś będę miała taką możliwość. Chusta jest piękna, w cudnie ciepłym kolorze. Zazdraszczam:)))
Ja chyba też mogłabym tam mieszkać, dziś byłam na świetnej wystawie, która pewnie nie miałaby szans zawitać do Wrocławia... Inna świadomość i inne pieniądze... Trochę jest podobny ten Tosh do Riosa MAlabrigo, ale nawet w połowie tak się nie mechaci!
UsuńChusta bardzo ciekawa no i ten słoneczny kolor...super.
OdpowiedzUsuńDzięki!
UsuńChusta świetna! Poznania nie pokochałam, wręcz przeciwnie... ale może bywałam w złych miejscach ;)
OdpowiedzUsuńdzięki! to pewnie wina tego, że ostatnio afirmatywnie podchodzę do wszystkiego.
UsuńW Poznaniu z centrum kultury Zamek, na drzwiach jakiegoś biura wisiał bliski mi plakat głoszący: rzeczy niemożliwe załatwiamy od ręki, na cuda trzeba trochę poczekać. - Ja potraktowałabym to najchętniej zupełnie serio jako swoją dewizę!
Piekna chusta, cudowna sesja. Pozdrawiam serdecznie:-)
OdpowiedzUsuńDzięki!
UsuńTeż bardzo lubię Poznań, choć mało go jeszcze znam.
OdpowiedzUsuńChusta piękna i ten cudny, soczysty kolorek!
Piękne zdjęcia z brukiem i kamieniczkami :)
Pozdrawiam serdecznie!