Dzisiaj mała
Anula dziergała pilniej niż zwykle. Kiedy uniosła oczy znad robótki,
spostrzegła, że damy dworu postarzały się i nawet królowa była zupełnie
pomarszczona. No jasne, siedziały cały dzień w tym miejscu i słońce tak mocno
je spiekło. Teraz ogniście czerwona kula spoczywała już na błękitnych górach.
Ciężka
wibrująca cisza wieczorna zawisła nad makowym polem. Powietrze było spokojne,
tak spokojne, że pewnie można by usłyszeć bicie serca Anulki, gdyby nie było
ono tak malutkie i nie biło tak cichutko.
Anulka nie
chciała jeszcze iść do domu. Tutaj było o wiele piękniej, niż tam u obcej
gospodyni pod niskim dachem, gdzie zawsze dostawała baty. A jakże bała się tych
batów. Mama nigdy jej nie biła, nigdy.
Łzy
napłynęły małej do oczu. Nagle poczuła się taka samotna na tym wielkim świecie.
Po bladych, gładkich policzkach potoczyły się gorące stróżki. Miała tylko swoje
laleczki!
Chciała
przynieść sobie nowych, pięknych, świeżych. Chciała znów je przed sobą usadzić
i opowiadać bajki. Już nie płakała. Kiedy zbierała martwe damy dworu po jej
dziecięcych usteczkach chyba nawet przemknął uśmiech.
Do lewej
ręki wzięła też ze sobą dzierganą pończochę. W prawej trzymała zwiędły mak. Tak
pobiegła głęboko w pole, gdzie kwitły najpiękniejsze, największe.
„Ten będzie
królową!” ucieszyła się schylając, by urwać wspaniały kwiat.
Wtedy usłyszała za sobą ordynarne
przekleństwa. Chłopak, który pilnował pola zbliżał się do niej wymachując
solidnym kijem. Anula krzyknęła, zebrała się w sobie i ile sił w nogach ruszyła
w pole. Za sobą słyszała zbliżające się kroki chłopaka.
Biegła i
biegła. Jej policzki poczerwieniały. Zasapała się z wysiłku i strachu. W lewej
ręce wciąż kurczowo trzymała pończochę, w prawej niosła maki.
Teraz
chłopak był już tuż tuż.
Zebrała wszystkie siły. Ręce przycisnęła do piersi… i wtedy potknęła się o skibę
ziemi. Upadła. Krzyk.
Potem leżała
w bezruchu.
Przekląwszy
siarczyście chłopak pochylił się nad nią; mocno chwycił małą za ramię i
podniósł kij. Ale nagle go opuścił.
Bo po
kwiatach i po dłoni dziecka ciekło coś czerwonego… przewrócił małe ciałko na
plecy. Dziewczynka się nie poruszyła. Pod spraną biedną sukienczyną z piersi
sączyła się krew.
Drut
przeszył serce. Błękitne oczy dziecka były otwarte. Usta zdradzały jeszcze
grymas strachu i trwogi.
Mała Anulka
umarła.
Barwne maki
wokół niej pochylały się nad ich biedną przyjaciółką szepcząc cichutko wieczorną
wonią …
tłumaczyła natalia żarska
Mamusia miała jednak rację, "nie biegaj z drutami!" Cudem przeżyłam! :)
OdpowiedzUsuń