niedziela, 30 marca 2014

Antologia literatury z drutem w tle: Rilkego końcówka



Dzisiaj mała Anula dziergała pilniej niż zwykle. Kiedy uniosła oczy znad robótki, spostrzegła, że damy dworu postarzały się i nawet królowa była zupełnie pomarszczona. No jasne, siedziały cały dzień w tym miejscu i słońce tak mocno je spiekło. Teraz ogniście czerwona kula spoczywała już na błękitnych górach. 

Ciężka wibrująca cisza wieczorna zawisła nad makowym polem. Powietrze było spokojne, tak spokojne, że pewnie można by usłyszeć bicie serca Anulki, gdyby nie było ono tak malutkie i nie biło tak cichutko.  

Anulka nie chciała jeszcze iść do domu. Tutaj było o wiele piękniej, niż tam u obcej gospodyni pod niskim dachem, gdzie zawsze dostawała baty. A jakże bała się tych batów. Mama nigdy jej nie biła, nigdy.

Łzy napłynęły małej do oczu. Nagle poczuła się taka samotna na tym wielkim świecie. Po bladych, gładkich policzkach potoczyły się gorące stróżki. Miała tylko swoje laleczki!

Chciała przynieść sobie nowych, pięknych, świeżych. Chciała znów je przed sobą usadzić i opowiadać bajki. Już nie płakała. Kiedy zbierała martwe damy dworu po jej dziecięcych usteczkach chyba nawet przemknął uśmiech.

Do lewej ręki wzięła też ze sobą dzierganą pończochę. W prawej trzymała zwiędły mak. Tak pobiegła głęboko w pole, gdzie kwitły najpiękniejsze, największe. 

„Ten będzie królową!” ucieszyła się schylając, by urwać wspaniały kwiat. 

 Wtedy usłyszała za sobą ordynarne przekleństwa. Chłopak, który pilnował pola zbliżał się do niej wymachując solidnym kijem. Anula krzyknęła, zebrała się w sobie i ile sił w nogach ruszyła w pole. Za sobą słyszała zbliżające się kroki chłopaka.  

Biegła i biegła. Jej policzki poczerwieniały. Zasapała się z wysiłku i strachu. W lewej ręce wciąż kurczowo trzymała pończochę, w prawej niosła maki.

Teraz chłopak był już tuż tuż.

Zebrała wszystkie siły. Ręce przycisnęła do piersi… i wtedy potknęła się o skibę ziemi. Upadła. Krzyk. 

Potem leżała w bezruchu.    

Przekląwszy siarczyście chłopak pochylił się nad nią; mocno chwycił małą za ramię i podniósł kij. Ale nagle go opuścił. 

Bo po kwiatach i po dłoni dziecka ciekło coś czerwonego… przewrócił małe ciałko na plecy. Dziewczynka się nie poruszyła. Pod spraną biedną sukienczyną z piersi sączyła się krew.
Drut przeszył serce. Błękitne oczy dziecka były otwarte. Usta zdradzały jeszcze grymas strachu i trwogi. 

Mała Anulka umarła. 

Barwne maki wokół niej pochylały się nad ich biedną przyjaciółką szepcząc cichutko wieczorną wonią …
                                                                       tłumaczyła natalia żarska

1 komentarz:

  1. Mamusia miała jednak rację, "nie biegaj z drutami!" Cudem przeżyłam! :)

    OdpowiedzUsuń