Ale nie o tym!
Dziś 1-go maja zrobiliśmy sobie wolne od książek i ruszyliśmy na wycieczkę do Naumburga, wokół którego do tej pory robiłam wielkie koło, gdyż został mi skutecznie obrzydzony przez nienawidzącego go Fryderyka Nietzschego.
Zupełnie niesłusznie!!!
To znaczy, pewnie miał swoje powody, a ja trafiłam tu w słoneczny dzień majowy, pierwsze kroki skierowałam do katedry i przepadłam w niej na kilka godzin. Koniecznych godzin, bo to całe duże założenie z niesamowitym skarbcem [Cranachowe ołtarze i obrazy!!!] niezłą ekspozycją muzelną, no i kamieniami Mistrza Naumburskiego. Ech, co tu dużo gadać...
Tak mi trochę żal, że brak nam chłodnym i obojętnym tej średniowiecznej żarliwości... By sobie wyobrazić jak to było, co ludzi pchało do takich działań - no i by nie odchodzić zanadto od tematyki bloga! - przedstawiam sobie, że nie inaczej czuli niż ja, kiedy dzieję coś dla kochanej osoby! [A wyłączając siebie właściwie nie robię niczego dla przypadkowych osób]. Każde oczko przeciągam z przyjemnością i uśmiechem i oddaniem, aż żal ogarnia, kiedy motki się kończą... Gdyby to pomnożyć i dodać mistykę, to pewnie uzyskalibyśmy to, co czuli budowniczowie katedr w czasie roboty.
W przerwach od kamieni i obrazów piękne ogrody!!! Wprawdzie nie nawiązujące do tych średniowiecznych, ale i tak piękne, tarasowe. I dziewuchy miały niezłą zabawę i zniosły ten dzień bardzo dzielnie!
Fotki: Naumburg i Swetry z Numburgiem w tle:
Sweter w ramach wyzwania Oli Piotrowskiej [korespondentki wojennej]
wzór: Trailhead by Veronik Avery.
KP, 4.0
brak mu jeszcze zamka - kupiłam zbyt długi o 5 cm...
Sweter w oryginale robiony w częściach, ja zrobiłam w jednym kawałku [nie licząc kieszeni]. Z konieczności dwubarwny, gdyż złapałam ostatnie motki boskiego merino Lana Grossy o nazwie Royal Tweed w dwóch różnych kolorach. Trochę się naciągnął, gdzieś o 4 cm zbyt mocno, ale co tam - kocham!!!
No i jeszcze forma drobna z Riosa malabrigo. Słodki sweterek dla potencjalnego potomka mego studenta, który się żeni i nas opuszcza, a będzie mieszkał właśnie tu w Lipsku. Na szczęście w ogóle tu nie zagląda, więc zdjęcie jeszcze nie wypranej dzianiny zamieszczam, licząc na to, że go ów nietaktowny prezent nie rozsierdzi zbytnio. Planuję jeszcze takie słodkie małe skarpetki.
Thanks for the pictures and for the lovely variation on Trailhead. I hadn't seen the pattern before.
OdpowiedzUsuńThanks! This variation was necessary, because I had not enough yarn in the same colour, so I had to mix it.
UsuńŚwietny jest twój sweter w szarościach. Nawet nie zauważyłam braku zamku błyskawicznego, co znaczy, że spostrzegawczość u mnie jest na bardzo znikomym poziomie, albo też dobrze wygląda bez zapięcia:)
OdpowiedzUsuńDzięki! W wyglądzie niewiele zmieni - choć miał być czerwony - tyle, że czasem dobrze się zapiąć...
UsuńAch,Lipsk! Obudziłaś moje wspomnienia. Spędziłam tu niejedne wakacje, odwiedzając dziadka. Uwielbiam klimatyczny kościół św Tomasza,w gdzie Bach był kantorem. Tam zawsze ktoś ćwiczy na organach...A sweterek piękny, braku zamka również nie zauważyłam.
OdpowiedzUsuńJestem w skowronkach,że nosisz moja bluzkę.