sobota, 14 listopada 2015

testy i pociągi

ostrzegam, że będzie nieprzyzwoicie długo! Sama jestem przerażona...

Cała poniższa impresja właściwie jest uzasadniona dziewiarsko, bo miałam wczoraj przed siedemnastą dotrzeć do e-dziewiarki, by odebrać zamówione motki do testowanego dla  Asji sweterka z kapturem:




nic z tego nie wyszło - testy zawieszone do poniedziałku.
A było to tak. Wypchnięta przez szafa pojechałam do Heidelbergu posiedzieć w bibliotekach. Sam(otn)a Na pięć dni. Pociągiem gdyż:
- nie lubię się tłuc autokarem po nocy.
- samolotem nie mogę, bo Krzyś panicznie się boi (a jego strach jest na tyle silny, że obejmuje także najbliższe otoczenie), słusznie - z resztą - bo od czwartku Lufthansa znów strajkuje.
Pociąg do Heidelbergu, z dwiema przesiadkami, mknie przez Berlin! Ale połączenie komfortowe, pociągi szybkie jak strzała pokonują tę obłędną odległość w niecałe dziesięć godzin. Nie to co moje studenckie wyprawy z Wrocławia do Marbach nad Neckarem (okolice Stuttgartu) na tzw. bilet weekendowy kolejami regionalnymi przez Goerlitz, do którego trzeba było przejść na piechotę ze Zgorzelca, a potem z jedenastoma przesiadkami, milionem opóźnień, przygód, poznanych ludzi (kiedyś zawarłam znajomość z siwą, bardzo pięknie starzejącą się panią w szarym płaszczu i z gołębiem na ramieniu, który płaszcz ów na bieżąco zapaskudzał, a pani wciąż go dokarmiała i rozmawiała, to ze mną, to z gołębiem). Z plecakiem na plecach, naturalnie - bo, wiadomo, walizka na kółkach uchodziła za coś skrajnie drobnomieszczańskiego. Podróż taka trwała często całą dobę. Ale teraz miało być bez przygód, z walizką na kółkach, no i miałam w piątek odebrać te motki.
W tamtą stronę, w niedzielę, poszło jak z płatka. Spotkałam w pociągu panią z Alp, która dzierga  "wyłącznie z owczej wełny". Cała była też w nią spowita: od stóp po głowę.
Wlazłam na małą górkę heidelberską (po schodach) z Karoliną. Cztery piękne dni  spędziłam w bibliotece, przy stoliku z takim oto widokiem:

No i ruszyłam w piątek o piątej czterdzieści pięć. Jeśli to niekonieczne, nigdy nie wykupuję miejscówki, ale trafiło mi się miejsce siedzące z eleganckim stolikiem. Zjadłam śniadanie i zabrałam się za Los Hervedos. Na wysokości Frankfurtu pociąg zapełnił się przeraźliwie, ludzie siedzieli pokotem na całej powierzchni podłogi, ja czułam się  parszywie, siedząc sobie w najlepsze rozparta w fotelu, chciałam nawet ustąpić komuś miejsca, ale nie zostało to dobrze odebrane, więc zaniechałam tych usiłowań. Miła pani przez megafon ogłosiła, że ów superszybki pociąg opóźnia się i będzie opóźnienie zwiększał, więc podróżujący do Berlina, zamiast w Hanowerze muszą przesiąść się na inny pociąg nieco wcześniej. Tak posłusznie zrobiłam (w tym pociągu już mogłam bez wyrzutów sumienia, powiększyć grono zajmujących miejsca siedzące na podłodze), ale  na niewiele się to zdało, gdyż nawet gdybym przybyła do Berlina planowo, miałabym 5 minut na przemieszczenie się z podziemnego peronu o dwa piętra w  górę na parter, a następnie przez ulicę na plac z którego ruszał mój Inter-City-Bus do Wrocławia. Pomyślałam: spróbuję! I puściłam się pędem, torując sobie drogę - niczym lodołamaczem - walizką na kółkach, w której wiozłam miliony kserówek, książki i bardzo duży kalendarz adwentowy Playmobil, którego zażądała Julia jako zadośćuczynienia. Autobus zobaczyłam już jednak tylko z daleka, jak znikał w podziemnym tunelu...
Po odczekaniu na swoją kolej w centrum obsługi podróżnych miła pani znalazła dla mnie połączenie kolejowe z przesiadką w Poznaniu, przybiła trzy pieczęcie, wydrukowała rezerwacje miejsc i uprzejmie przeprosiła za zaistniałą sytuację. Przeszłam się trochę po dzielnicy rządowej, wzdychając głęboko z samego dna piersi - Berlin to moje ulubione miasto, jedyne miejsce w tym kraju, w którym mogłabym/chciałabym zamieszkać na stałe. Powodowana jakimś  przeczuciem wróciłam ponad pół godziny przed odjazdem pociągu, by się dowiedzieć, że mój pociąg w dniu dzisiejszym odwołany! W informacji przekazano mi poufną informację, że być może jednak pojedzie, jednak nie z dworca głównego, ale z Lichtenbergu (po drugiej stronie miasta). Pędem kolejką miejską na Lichtenberg, tam nikt nic nie wie, pan zaciągający z berlińska i chyba z jakimś knedlem w ustach - tak, że ni w ząb - coś bełkocze przez megafon. W takiej to biedzie poznałam środowisko polskich "wróżek-porządnisiek" [tak polityczna poprawność nakazuje Niemcom nazywać sprzątaczki]. Bardzo fajne babki! Regularnie wracają do Polski w piątki właśnie tym pociągiem. Życie towarzyskie na peronie, na który podobno miał być podstawiony ekspres do Warszawy, kwitło bujnie!!! No i nietrudno się domyślić kto, bez cienia wątpliwości został obarczony winą za ten incydent ze zmianą dworca: UCHODŹCY. Niechętnie opuściłam urocze rodaczki, bo Deutsche Bahn zarezerwowała mi miejsce w innym wagonie, w przedziale z młodym, dwudziesto-może-czteroletnim budowlańcem w rażąco czerwonych butach Nike, który mnie wyrywał na swoją nieznajomość języka niemieckiego. Jakoś mi to jednak od pewnego czasu (wieku - mojego wieku) wcale nie uwłacza ;). W Poznaniu, na dobitkę, nie mogłam odnaleźć drogi na peron piąty!!! A tak się śmiałam ze znajomej Poznaniaczki, która opowiadała mi, że po remoncie poszła ćwiczyć poruszanie się po tym obłędnym dworcu. Bo faktycznie przejście na perony 2-6  jest niemal tajemne i prowadzi przez króliczą norę wygrzebaną gdzieś w połowie peronu 1a!!!
Dojechałam kompletnie przepocona! wymięta, a dzisiaj mam potworne zakwasy.
Ot wyprawa.

Obiecuję, że następny post będzie króciutki! Same zdjęcia i dane techniczne. 

2 komentarze:

  1. Bardzo ciekawy post, lubię takie historie:) Przypomniały mi się moje pociągowe przygody, chyba je kiedyś opiszę.
    Poznałyśmy się na spotkaniu e-dziewiarkowym.
    Pozdrawiam serdecznie:)

    OdpowiedzUsuń
  2. Naturalnie, poznałam od razu!!! Musisz koniecznie opisać, bo to rejony egzotyczne, w które pociągi Cię wiodą. [Mnie absolutnie obce...].

    OdpowiedzUsuń