niedziela, 10 kwietnia 2016

Requiem dla sofy i Nurmilintu





Dzisiaj pożegnaliśmy sofę grafitową… wełnianą, bo jak wiecie nienawidzę sztucznych włókien :)

A jednak właśnie to, że była wełniana przesądziło o rozstaniu z nią, bo - choć wielokrotnie prana, odkurzana etc. - w jej wnętrzu zalęgły się mole, stanowiące śmiertelne zagrożenie dla moich zapasów włóczkowych!  
Sofa była jednym z pierwszych naszych zakupów meblowych, po zamieszkaniu na siedemdziesięciu metrach kwadratowych, a ponieważ wówczas taka przestrzeń dla dwóch osób zdawała nam się spora, wszystko, czym ją wypełnialiśmy było duże. Sofa też! Ogromna!!! Solidna. Żadna tam Ikea [choć jako miłośniczka Bauhausu nie mam uprzedzeń do jego skandynawskiej wersji], tylko przemyślany zakup dokonany w równie solidnym co konserwatywnym Domarze na Braniborskiej.

Sofa i ósme piętro
Jednym z pierwszych, pierwszym o takich gabarytach. My: młodzi, naiwni z ósmego piętra - naturalnie wzorowo wpadliśmy w pułapkę, którą zastawiają absolutnie wszystkie firmy dostawcze: daliśmy się przekonać, by nie zamawiać wniesienia do mieszkania, bo … już nawet nie pamiętam dlaczego, chyba dlatego, że jak nam po cichu doradzono, taniej będzie zapłacić bezpośrednio panom,  którzy przywiozą mebel.  Jak się domyślacie transport pojawił się o parę godzin wcześniej niż powinien; byłam wtedy w domu sama, sofę przywiózł tylko jeden pan (wszak nie zamówiliśmy wniesienia, więc pan przybył solo), który powiedział, że nie ma mowy!!! I tak oto zostałam sama z olbrzymią landarą na chodniku…

I już nie pamiętam jak i kogo udało mi się zwerbować? Chyba Krzyśka Kopytko i jakiegoś chłopaka, który właśnie tynkował sąsiedni blok. Potwornie się namozoliliśmy! Potwornie!!! Dlatego chyba też tak długo odkładałam decyzję o jej usunięciu, choć strasznie już była złajdaczona, głównie przez obie dziewuchy, które nie miały nad nią litości. Lwia część życia rodzinnego była jednak związana z sofą. Choć to bardzo drobnomieszczańskie wyznanie i bardzo się go w gruncie rzeczy wstydzę…
Jedną ze scenek rodzajowych, rozgrywających się na sofie [która nadaje się do opowiedzenia ;P] jest ta, związana z mleczakami Julii. Otóż moja mama kupiła kiedyś na pchlim targu specjalnie dla Julii małe pudełeczko na zęby mleczne, które Jula faktycznie w nim chowała. Pudełko było trzymane na wysokościach, z dala od zjadającej wszystko Eli. Pewnego dnia Julia jednak zapragnęła pooglądać sobie te zęby i zabrał się do tego na sofie właśnie. Ela naturalnie też i też. Pudełko pofrunęło, zęby wypadły i zagłębiły się w czeluściach sofy. Płacz, histeria - sami wiecie. Zęby, pomimo bardzo wyczerpujących poszukiwań nie odnalazły się, nawet dziś, po rozebraniu mebla na drobne części… Może jednak wróżka Zębuszka?

Znalazłam natomiast szereg innych rzeczy:
- 5 (słownie: pięć) łyżeczek do herbaty
- pędzel, nożyczki i małą obcinarkę do paznokci
- 7 PLN: trzy dwuzłotówki i jedną złotówkę
- pojedyncze puzzle, klocki lego, play mobile oraz domino, guziki i karty "czarny Piotruś"
- makaron i szereg innych wiktuałów, niektóre w stanie zaawansowanego rozkładu.

Sofy można było się pozbyć w inny sposób [oddać]. Ale muszę przyznać, że rąbanie jej na kawałki sprawiło mi dziką przyjemność, zwiastując jakąś zmianę, uzewnętrzniając cały mój - zaostrzający się ostatnio - afekt antyfilisterski. 
Nigdy więcej żadnej sofy!!! 

I tylko Jula stanęła w kącie i powiedziała ze smutkiem: Kochałam tę sofę... 
[słowo wyjaśnia: Jula tydzień temu na chomiku odkryła czytane nostalgicznym głosem przez Annę Romatowską dalsze tomy Ani z zielonego wzgórza, czym siebie i nas traktuje.] 

A chusta dla Justynki, którą niedawno poznałam i która pięknie filcuje!!! 
Ja dostałam cudne kapcie z zawijasem. 
tech:
wełna Jawol Degrade Langa
na KP 4,0
wzór: Nurmilintu